niedziela, 5 września 2010

Zadłużanie się

Każdy z nas w mniejszym czy większym stopniu co miesiąc planuje swoje wydatki. Zastanawiamy się ile i na co możemy wydać. Rzadko decydujemy się na to, aby nasze wydatki przekroczyły nasz obecny kapitał. W takich momentach zaciągamy kredyty, pożyczki, czyli zadłużamy się.
Państwo polskie również planuje swoje wydatki, określa się to mianem budżetu państwa. Jest to plan finansowy polityki państwa. Uwzględnia on dochody i wydatki państwa na następny rok budżetowy. Dochody to między innymi: wpływy z podatków pośrednich i bezpośrednich, kar pieniężnych, cła, dochody z prywatyzacji, kar oraz dochody zagraniczne.
Wydatki to natomiast: dotacje, wydatki na NFZ i ZUS, spłaty zaciągniętych kredytów przez samorządy.
Tak jak każdy z nas, jeżeli państwo dobrze zarządza wydatkami, to zawsze będzie mieć pieniądze na nowe inwestycje.
Co dzieje się wówczas, gdy państwo więcej wydaje niż zarabia?
Powstaje wtedy deficyt budżetowy. Suma poprzednich deficytów budżetowych jest nazywana DŁUGIEM PUBLICZNYM.

Państwo, aby poradzić sobie z deficytem podnosi podatki, prywatyzuje niektóre instytucje, jak również sięga po rezerwy zasobów finansowych NBP. Stosuje też najbardziej znaną metodę, czyli zaciąga kredyty.
Kolejne rządy bagatelizują tą sprawę. Każdy kolejny rząd przewiduje w swoim budżecie deficyt i coraz bardziej się zadłuża. Z roku na rok dług publiczny zwiększa się.


Aby spłacić dług publiczny każdy z mieszkańców Polski musiałby jednorazowo zapłacić ok. 18 000 zł.
Obecnie dług publiczny Polski stanowi ponad połowę PKB (Produktu Krajowego Brutto).
Przekroczenie bariery 60% PKB oznacza w praktyce bankructwo państwa.
Mielibyśmy wtedy sytuację podobną do kryzysu w Argentynie, Meksyku, czy Grecji.
Na taką sytuację składają się: kryzys gospodarczy, chaos polityczny, bardzo duży i gwałtowny wzrost bezrobocia, likwidacja świadczeń społecznych w tym dotacji na ZUS, wstrzymanie udzielania kredytów i pożyczek, jak również stratę zaufania na rynku światowym.

Każdy rząd ma nadzieje, że to wszystko nie stanie się za jego kadencji, jednak co się odwlecze....
A dług publiczny ciągle rośnie...

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Państwo dbające o swych obywateli

Wszyscy wiemy, że zarobki w Polsce nie są najwyższe. Jest to spowodowane tym, że na razie jesteśmy zbyt krótko członkami Unii Europejskiej, jak również tym, że komunizm dopiero niedawno uciekł z Polski. A może problem tkwi gdzie indziej? Może niskie zarobki są spowodowane tym, że państwo Polskie odprowadza zbyt duży haracz od tego, co pracownik uczciwie zarobił. Przyjrzyjmy się w takim razie ile tego haraczu musimy płacić.
Jeszcze, przed tym, kiedy jakiekolwiek pieniądze trafią do kieszeni pracownika, pracodawca musi odprowadzić sporo pieniędzy z zarobionej kwoty.
[dane w przybliżeniu]
Z tysiąca złotych pracodawca musi zapłacić:
-    250 zł na ZUS
-    65 zł obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego
-    60 zł podatku dochodowego
-    20 zł na Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych
W sumie jest to około 400 zł, czyli 40% początkowej sumy.
Przyjmijmy więc, że ktoś przykładowo dostaje „na rękę” 2000zł miesięcznie.
Jest to suma netto, po odprowadzeniu 1292 zł na rzecz polityków, urzędników, jak również nierobów zwanych bezrobotnymi.
Mało kto jednak przejmuje się tym, że comiesięcznie odprowadza się tak dużą część ciężko zarobionych pieniędzy, ponieważ jest przekonany, że kiedy osiągnie wiek emerytalny, będzie dostawał skromną emeryturę. Jednak coś wydaje się być tutaj nie tak. Spróbujmy obliczyć, co by się stało gdyby ten ktoś kto zarabia 2000zł netto zamiast wpłacać składkę do ZUS, wpłacałby te pieniądze na lokatę czteroprocentową.
Miesięcznie: ZUS pracownika: 380,52 zł; ZUS firmy 516,52 zł
Razem: 897,04 zł; Rocznie: 10764,48 zł
Po 40 latach pracy biorąc na rękę jedynie 2000 zł (!) uzbierałby na koncie 882 190,45 zł, czyli prawie 1 milion złotych!
W takim razie po przejściu na emeryturę, zostawił pieniądze na lokacie i żyjąc z samych odsetek wypłacałby miesięcznie prawie 3 tysiące złotych, nie uszczuplając stanu konta!
Gdzie w takim razie czy emerytura ZUS jest rzeczywiście dobrym gestem ze strony państwa?
Według mnie jest to rabowanie w biały dzień ciężko zarobionych pieniędzy od ludzi.
Następna sprawa to NFZ rabujący, od osoby która zarabia 2000zł, 215 zł miesięcznie haraczu. Rocznie wychodzi więc 2580 zł. Kto z nas nie zna kolejek w państwowych przychodniach i szpitalach. Na przeróżne zabiegi, jak i wizyty u specjalisty zapisuje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Tak działa NFZ. To jest usługa za którą ktoś płaci dwa i pół tysiąca złotych na rok. Natomiast w najlepszej przychodni w Warszawie wykupienie ubezpieczenia typu złota karta, które oferuje duży zakres usług i to w o wiele lepszych warunkach kosztuje 2000 zł rocznie.
Czy tak wygląda państwo dbające o swych obywateli?
Zastanówmy się, więc czy tutaj ktoś nas przypadkiem nie oszukuje?

Obliczenia własne z pomocą:
http://www.bankier.pl/narzedzia/kalkulatory/placowy/
http://www.bankier.pl/kalkulatory/systematyczne-oszczedzanie/

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Renty, ZUS zaciska pasa?

ZUS (Zabić uroczych staruszków, lub jak kto woli Zupełnie Uodechciewa Się z kabaretu Tomasza Jachimka) jest nielubianą instytucją. Zajmuje się realizacją zadań z zakresu ubezpieczeń społecznych w Polsce, czyli w uproszczeniu emeryturami i rentami. Ostatnimi czasy przykręcił śrubę z całkiem niezłymi skutkami. Przedstawia je ten wykres (Żródło: GUS):



Jak widać z wykresu od czasów sprzed dwutysięcznego roku do chwili obecnej liczba osób pobierających renty z powodu niezdolności do pracy zmalała o ponad połowę. W tym momencie jest ich 1,2 mln. Czego to zasługa? Tego, że urzędnicy zaostrzyli kryteria przyznawania rent. W 1999 roku mieliśmy prawie 3 miliony rencistów, ponieważ wtedy jeszcze kryteria przyznawania rent były bardzo łagodne. Mówiło się nawet, że: Nie ma osób zdrowych, tylko nie przebadane przez lekarza. Przyczyniło się również do tego duże łapówkarstwo.
W tym momencie nie wydawane są renty bezterminowe, tylko na pewien okres. Po upływie tego czasu rencista musi ponownie być przebadany i lekarz musi orzec, czy renta dalej jest konieczna. Tak więc, o rentę jest dużo trudniej.
Podsumowując jest coraz lepiej: dwa razy mniej rent i ostrzejsze kryteria ich przyznawania.
Co natomiast z tymi, co już mają przyznane świadczenia?
Część osób twierdzi, że przydałaby się weryfikacja rencistów. Niestety jest to według mnie karkołomny pomysł. Trzeba by przejrzeć mnóstwo papierów i wezwać do ZUS-u 1,2 mln rencistów, aby ich ponownie przebadać, co jest niewykonalne. A nawet jeżeli, to koszt tej akcji byłby większy niż potencjalne korzyści. Jedyne co pozostaje, to poczekać, aż świadczenia się skończą.



Link do kabaretu Tomasza Jachimka w którym wspomina o ZUS-ie: http://www.youtube.com/watch?v=6-gYkCqfSQU

Dzisiaj jedynie taki krótki wpis, ponieważ ciągle przygotowuję materiały na temat: emerytur, zarobków Polaków i kosztów pracy, jak również zmagam się z brakiem czasu.

środa, 11 sierpnia 2010

Niebezpieczny gaz ze skał

Ostatnio w telewizji sporo mówiło się o szukaniu gazu łupkowego w Polsce przy okazji negocjacji z Rosją w sprawie kolejnych dostaw gazu do Polski. Negocjacje, negocjacjami, ale czy ktokolwiek przyjrzał się bliżej sposobom wydobycia gazu łupkowego? Czy Ty, Drogi czytelniku/czytelniczko mojego bloga, wiesz na czym to wszystko polega? Znasz pewnie korzyści płynące z tego przedsięwzięcia. Amerykanie sprawdzają czy jest w ogóle w Polsce gaz łupkowy. Sprawdzają i okazuje się, że jest, w takim razie my sobie wiercimy i wydobywamy gaz. Wydobywamy całe mnóstwo gazu ze złóż. Uniezależniamy się od dostaw gazu z Rosji, jak również będziemy mieli szanse zarobić na eksporcie tego gazu. Wszystko fajnie, fajnie, wszyscy są szczęśliwi. Ale czy tak to będzie wyglądać? Czy może jest druga strona medalu?
Pierwszym problemem jest to, że Polska może wcale nie skorzystać na wydobyciu gazu łupkowego poprzez ostatnie decyzje rządu. Według nowego prawa, nie będą już przyznawane koncesje na wydobycie. Tak więc, kto znajdzie złoża, przejmie je na własność. Dotychczas koncesje były dwustopniowe. Pierwsza pozwalała na poszukiwanie złóż. Następnie gdy inwestor znalazł złoże ubiegał się o koncesję na wydobycie. Teraz ktoś, kto otrzyma koncesję poszukiwawczą, będzie miał zapewnione prawo do wydobycia. Zawsze przetarg na koncesję wydobywczą był szansą dla danego państwa na jak najlepsze warunki eksploatowania jego bogactw naturalnych. Tymczasem prawo polskie w ogóle nie zabezpiecza interesów Polski w tym temacie. Niedługo wystarczy jedna koncesja, by na dziesiątki lat pozbawić państwo korzyści płynących z jego zasobów naturalnych.
Następnym problemem jest to, że metoda pozyskiwania gazu, nie musi być do końca bezpieczna dla środowiska. Na czym ona polega?
Teoretycznie wszystko jest proste. Robimy odwiert: najpierw pionowy, następnie poziomy. Sam otwór zabezpieczamy betonem. Wtedy wykonuje się tzw. szczelinowanie hydrauliczne: w zabezpieczony otwór wpompowujemy pod bardzo wysokim ciśnieniem mieszankę setek tysięcy hektolitrów wody z piaskiem i chemikaliami. W ten sposób kruszy się łupki, a z nich uwalnia się gaz ziemny. Wszystko to odbywa się kilka kilometrów pod powierzchnią ziemi pod nieprzepuszczalnymi skałami, więc zagrożenie skażenia środowiska powinno być bliskie zeru. Ale czy aby na pewno?
W rzeczywistości wszystko jest dużo bardziej skomplikowane. Spójrzmy na Amerykanów. Stosują tą metodę od kilkudziesięciu lat.
Permanentne niszczenie krajobrazu i rozjeżdżanie dróg przez ciężarówki. To wszystko pokazuje ten filmik. Jak również hałas towarzyszący wydobyciu gazu. (3:00-3:45)



Najpoważniejszym problemem jednak jest skażenie wody. Do strumieni, studni i ujęć wody trafia gaz i szara breja z odwiertów. Kłopoty z wodą wywołały u ludzi podrażnienia skóry i wysypki. W domach podejście z papierosem/odpaloną zapalniczką lub zapałką do kranu z zimną wodą grozi POPARZENIEM. Pokazują to filmy znajdujące się w serwisie YouTube.






I drugi: http://www.youtube.com/watch?v=VEQMA0zwMM4

To wszystko co opisałem w tym wpisie może przytrafić się w Polsce. Tak, więc zastanówmy się, rozważmy zagrożenia i uregulujmy polskie prawo tak, by wyeliminować zagrożenia.

Na koniec podaję jeszcze dwa filmy do obejrzenia. Jeden z nich ukazuje problemy związane z wydobyciem gazu łupkowego w Ameryce. Natomiast drugi jest zwiastunem filmu stworzonego przez Amerykanina, który przebył cały kraj, by sprawdzić czy rzeczywiście wydobycie gazu łupkowego może powodować skażenie środowiska. Polecam.




niedziela, 8 sierpnia 2010

Nowa (stara) twarz prezesa

Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego wyłoniły się dwa nurty. Pierwszy to PiS z tzw. ludzką twarzą, czyli nurt liberalny. Jego głównymi przedstawicielami są Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Poncyliusz i Adam Bielan, czyli politycy centrowi, niechętni konfliktom. Podczas kampanii to właśnie oni opracowali nowy wizerunek Jarosława Kaczyńskiego, oni mieli największy na niego wpływ. Czuwali nad tym by i jak pokazywał się w terenie. Mówili mu również jak ma prowadzić debaty telewizyjne. Decydując się po smoleńsku na start w wyborach prezydenckich lider PiS uznał, że ocieplony wizerunek oparty na liberałach przysporzy mu wyborców. I cóż, trzeba przyznać, że tutaj miał rację. W finale poparło go prawie 8 milionów Polaków, co przy poprzednich wynikach wyborczych PiS jest ogromnym sukcesem.
Jednak swoimi decyzjami prezes Kaczyński zepchnął na boczny tor drugi nurt w partii – radykalny, zwany też talibanem. To w dużej mierze jego kumple z poprzedniej partii Porozumienia Centrum. Również w skład tego nurtu wchodzą politycy związani z Radiem Maryja, tacy jak Zbigniew Ziobro, czy Antoni Macierewicz. Podczas kampanii byli głęboko ukryci przed opinią publiczną, aby nie wystraszyć wyborców umiarkowanych, bez których nie da się wygrać wyborów.
Jak wiemy, jednak Jarosław Kaczyński tych wyborów nie wygrał, a radykałowie złapali wiatr w żagle. Macierewicz zorganizował w sejmowym klubie Prawa i Sprawiedliwości wewnętrzną komisję do spraw Smoleńska. Joachim Brudziński po kilku miesiącach milczenia zaczął w ostrych słowach opowiadać, jak haniebnie zachowywali się Donald Tusk i jego ludzie na miejscu katastrofy, zostawiając ciało prezydenta w „ruskiej trumnie”. Zaś Ziobro skrytykował ciepłą kampanię prowadzoną według wskazań liberałów. A jeszcze kilka tygodni wcześniej zapewniał, że lider PiS przeszedł przemianę: „Postawa Jarosława Kaczyńskiego jest autentyczna, prawdziwa. Nikt nie jest tym samym człowiekiem po traumie tak ciężkich wydarzeń”. Dziś prezes Kaczyński daje przyzwolenie na zaostrzenie języka. Wystarczyło kilka dni po wyborach, aby prezes zdjął maskę...
Jednak trudno jest zrozumieć takie zachowanie. Prezes Kaczyński nie miał politycznego interesu w zaostrzeniu retoryki. Liberalny wizerunek w kampanii prezydenckiej dał mu przecież wielkie polityczne korzyści. Przede wszystkim uniezależnił się od Radia Maryja. Toruńska rozgłośnia wspierała Kaczyńskiego w kampanii, ale nie było to poparcie szczególnie zdecydowane. Mimo to prezes PiS dostał 8 milionów głosów, co jest daleko poza zasięgiem mobilizacyjnym toruńskiej rozgłośni.
W tym momencie prezes PiS zachowuje się po prostu jak mały rozpuszczony bachor, który nie jest nauczony przegrywać. Dlatego teraz całą złość wyładowuje w swoich wypowiedziach i wywiadach. Na przykład w takim dla „Gazety Polskiej” w którym prezes mówi o zbrodniczej polityce rządu, który ponosi odpowiedzialność za katastrofę, że delegacja rządowa ścigała się z nim na drodze do wraku samolotu, zaś rola Donalda Tuska i Władimira Putina „była w tym wypadku niejasna”.
Żenada.
Teraz już nigdy żadna przemiana Kaczyńskiego nie będzie wyglądać wiarygodnie. Skoro mimo wielu deklaracji nie odmienił go nawet Smoleńsk, a całą kampanię prowadził w sztucznej, żałobnej masce, to kiedy się odmieni? Ilu spośród ośmiu milionów swych wyborców na nowo do siebie zrazi?
A Platforma Obywatelska może tylko zacierać ręce. Z całej tej sytuacji osobiście się cieszę, ponieważ ukazała prawdziwą twarz prezesa PiS, a PO zyskało sytuację w której opinia publiczna nie zwraca uwagi na partię rządzącą, tylko zajmuje się wojną polsko-polską.
Wszystko dzięki Kaczyńskiemu.



sobota, 7 sierpnia 2010

Katastrofa czy zamach?

Takie pytanie ostatnio zadaje sobie większość Polaków w związku z katastrofą samolotu w Smoleńsku. Od tego wypadku minęły już prawie cztery miesiące. Najnowsze informacje wynikające ze śledztwa budzą duże emocje. Nie ustają również polityczne spory nimi wywołane. Natomiast my zostaliśmy ekspertami od pilotażu samolotów pasażerskich i odczytywania czarnych skrzynek. Nikt natomiast do tej pory nie przyjrzał się instytucji, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy Smoleńskiej.
Międzynarodowy Komitet Lotniczy (po rosyjsku w skrócie MAK), bo o nim tu mowa jest to instytucja powstała w systemie postsowieckim. Skorumpowana do szpiku kości. Nie musi to oznaczać, że dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej jest już przesądzone, ale jednak warto przyjrzeć się dokładniej tej organizacji.
Czym właściwie jest ten MAK? Jest swoistym władcą postradzieckiej przestrzeni powietrznej. Wydaje pozwolenia na eksploatacje sprzętu lotniczego wykorzystywanego przez lotnictwo cywilne. Certyfikuje: silniki, części zamienne, środki łączności, lotniska, i ich wyposażenie, no i oczywiście same samoloty te importowane z innych krajów, jak i produkcji rosyjskiej.
W grudniu 1991 r. rozpadł się Związek Radziecki, republiki związkowe powołały wtedy Wspólnotę Niepodległych Państw, a wraz z nią komitet odpowiadający za przestrzeń powietrzną nowej wspólnoty. Konfederacja obumarła, ale MAK pozostał i się rozrósł. Zachował status i kompetencje.
Status komitetu to rzecz unikatowa. Pozwala mu pobierać opłaty za wydawanie certyfikatów, jednocześnie posiadając przywileje przedstawicielstwa dyplomatycznego. Dzięki nim szefowie MAK posiadają immunitet, a sam komitet nie podlega żadnej instytucji (nawet rosyjskiej).Od jego decyzji nie ma odwołania.
Największe kontrowersje budzi fakt, że MAK jest sędzią we własnej sprawie. Bowiem przyczyną wielu katastrof jest awaria sprzętu na który komitet wydał pozwolenie.
Dlatego najczęstszą przyczyną katastrof lotniczych jest według MAK błąd ludzki. Przecież ludzie nie są nieomylni, prawda? A na kogo łatwiej zrzucić winę za katastrofę niż na martwego pilota? Najprościej winić tych, którzy nie mogą się już bronić. A jeżeli pilot żyje, to i tak, przecież nie może się do decyzji komitetu odwołać.
Przypatrzmy się, więc może kilku decyzjom Komitetu w sprawie katastrof lotniczych.
Grudzień 1997 r. transportowiec An-124 Rusłan spada na mieszkalny kwartał Irkucka. Zginęły 72 osoby. W samolocie przestały pracować silniki. MAK, który wydał na nie certyfikat, uparł się jednak, że przyczyną katastrofy był błąd pilota.
2006 r. ormiański samolot A320 runął do morza podczas podejścia do lądowania. Tym razem zginęło 113 osób. MAK o spowodowanie wypadku oskarżył znów, jakżeby inaczej, załogę. Ormiańska prasa ujawniła jednak, że zataił zeznania świadków, którzy mówili o błędach obsługi lotniska i ekspertyzy wskazujące na fatalny stan techniczny portu lotniczego.
MAK obarczył również odpowiedzialnością za rozbicie na lotnisku w Baku Iła-76 pilota linii Azor-Awia Aleksandra Kazancewa. Pilot przedstawił dokumenty, z których wynikało, że silniki tej maszyny były siedem lat wcześniej przez właściciela skreślone z listy i zakwalifikowane jako złom. Jednak nic nie stało na przeszkodzie, żeby MAK na niedługo przed katastrofą wydał certyfikat tym silnikom. Przewoźnik zainstalował je w samolocie, a tuż przed wypadkiem ubezpieczył maszynę na 10 milionów dolarów, jak gdyby spodziewał się, że coś się stanie.
Tak, więc myślę, że tajemnica katastrofy smoleńskiej pozostanie tajemnicą, a my będziemy mogli sobie gdybać, czy to był nieszczęśliwy wypadek, czy może coś więcej.
A MAK, jak to MAK wyda orzeczenie, że był to błąd pilota.


Ale jednego możemy być pewni. Że za wszystkim zawsze stoją żydzi. ;-)

czwartek, 5 sierpnia 2010

Wstyd

Jestem zażenowany obecną sytuacją w Polsce pod pałacem prezydenckim. To co w tym momencie się tam dzieje nie ma nic wspólnego z religią. Jest to wykorzystywanie symboli religijnych do celów, które z wiarą nie mają nic wspólnego.
Rok temu pewien dziennikarz spytał się znajomego księdza o to, jakie stanowisko powinien zająć katolik w sporze o koncert Madonny na warszawskim Bemowie. Ksiądz odpowiedział krótko: "Olać". Myślę, że również w sporze o dalsze losy krzyża przed pałacem prezydenckim najrozsądniej byłoby zastosować się do tej rady. Sądzę, ze właśnie tak postąpili prawdziwi katolicy.
Natomiast część Polaków "prawdziwych katolików" słuchających Radia Maryja postanowiła zrobić inaczej. Dlaczego? Ponieważ lider Prawa i Sprawiedliwości, tak im rozkazał. (oczywiście nie dosłownie) Banda baranów, która nie potrafi myśleć samodzielnie rzuciła się do obrony krzyża. A przed kim? Przed religią! Przed księżmi, którzy chcieli przenieść ten krzyż do KOŚCIOŁA, czyli miejsca, w którym ten krzyż powinien się znajdować! Jak również przed harcerzami, do których ten krzyż „należy”, ponieważ sami go tam postawili.
Symbol religijny został upolityczniony. W tym momencie wszyscy którzy walczą o pozostanie krzyża pod pałacem prezydenckim, walczą o to, aby pokazać jaki w tym momencie w Polsce jest zły rząd i prezydent. Jeżeli jednak wierzyć w inteligencję Polaków osiągną skutek odwrotny do zamierzonego.
Dziwię się jak tacy ludzie mogą istnieć. Naprawdę nie da się opisać tego słowami. Należy zacisnąć zęby i modlić się, aby nie rozgłaszano tej sprawy na świecie.


Wstyd...